piątek, 20 maja 2016

Luźne kartki z pamiętnika: Magurka Wilkowicka oraz fatum.

Pewnie nie raz mieliście tak, że wszystko szło nie tak, jak powinno. Od dłuższego czasu próbowałyśmy się wybrać w góry, ale nie mogłyśmy się dogadać co do dnia, aż naglę moja przyjaciółka Natalia, napisała, że w kolejną niedzielę jedziemy w góry i nic nas nie zatrzyma, nawet koniec świata, może się walić i palić, ale my i tak w nie pojedziemy.


Wszystko wskazywało na to, że w niedziele pogoda nam dopisze, więc nie zastanawiałyśmy się długo, na którą górę będziemy wchodzić. Ja stwierdziłam, że na jeden dzień Magurka będzie jak znalazł, przecież tak dobrze wchodziło się za pierwszym razem. Niestety okazuję się, że moja pamięć srogo szwankuję, bo czerwony szlak nieźle dał nam w kość. Dziewczyny miały niezły ubaw, twierdząc, że za pierwszym razem było tak źle, że wyparłam to nieszczęsne wejście i stworzyłam sobie fałszywe wspomnienia.



Nasze fatum zaczęło się od tego, że nikt nie pomyślał, że wtedy były zielone świątki i autobus nie jeździ tak jak w normalną niedzielę, przez co nasz pociąg pojechał bez nas. Tak więc spędziłyśmy na dworcu około półtorej godziny. Mówi się trudno. Kiedy w końcu przyjechał kolejny pociąg i byliśmy coraz bliżej Bielska, pogoda postanowiła się popsuć. Miałyśmy kilka możliwości, ale żadna z nich nie była na tyle zadowalająca, więc spędziłyśmy godzinę na przystanku autobusowym z nadzieją, że się przejaśni i się przejaśniło. Tak jak wcześniej wspomniałam, czerwony szlak porządnie nas zmęczył i po tego pogoda była, tak różna, bo przed nami słońce świeciło, a za nami pędziły czarnogranatowe chmury.



Wchodząc na polane i robiąc sobie postój, niechcący wystraszyłam Natalię, wspominając coś tam o niedźwiedziu, a potem temat misia Yogi towarzyszył nam do samego końca. Na szlaku, pomimo tych wszystkich przeciwności nie opuszczał nas dobry humor. Na szczęście w samym schronisku nic złego się nam nie przydarzyło, jedynie tyle, że Iwonie telefon zaczął wariować.



Kiedy nabrałyśmy sił na schodzenie, postanowiłyśmy iść obok zielonego szlaku, ulicą, a nie z nim, co jakiś czas pojawiały się znaki, aż w pewnym momencie i brakło, jak się potem okazało, wyszliśmy, za daleko i miałyśmy półgodziny w plecy. 



Kiedy w końcu dotoczyłyśmy się do stacji i przyjechał pociąg, marzyłyśmy tylko o tym, aby się zdrzemnąć, ale niestety fatum znowu się odezwało. Pociąg był pełen wycieczki szkolnej. Ja naprawdę nie mam nic do dzieci, ale wtedy myślałam, że je tam ukatrupię. Strasznie naśmieciły, łaziły w kółko, darły się, jedna pasażerka dostała telefonem w twarz, a opiekunowie rady sobie z nimi nie dawali.



Pomimo tylu rzeczy, które nie szył, tak jak powinny, to ta wycieczka jak każda wcześniejsza była niesamowita. Nie raz jest tak, że idziesz i klniesz pod nosem, ale kiedy już jesteś na szczycie, ogarnia się uczucie, że możesz wszystko.




Jeśli będziecie mieć kiedyś taką okazję, to gorąco was zachęcam. Pakujcie plecaki i ruszajcie w góry, które uczą, zbliżają oraz pozwalają odpocząć od dnia codziennego. Góry są jak książki, od nich także można się uzależnić. Jeśli dotarliście, aż tu to bardzo się cieszę, na lubimyczytać.pl odświeżyłam listę książek, którymi chciałabym się z wami wymienić, może znajdziecie coś dla siebie. Będzie ktoś z was w niedziele na Targach Książki?

Pozdrawiam i życzę wam zaczytanego dnia 
Patrycja.


Obserwatorzy

Lubisz to?